Można wierzyć bez niego, mieć własną wiarę, polegając jedynie na osobistych i subiektywnych przeświadczeniach. Taka postawa wiąże się z wyjściem z Kościoła, odrzuceniem go i potraktowaniem jako zbędnego balastu. Co wtedy dzieje się z wiarą, która traci swój kościelny wymiar? Czy nie będzie jedynie zbiorem pobożnych życzeń, katalogiem krytycznych uwag i litanią pretensji? Czy bez Kościoła możliwa jest dojrzała relacja z Bogiem? Kim staje się w tej propozycji „odkościelniony” Jezus, wyjęty z ram dogmatu? Terapeutą, charyzmatycznym kaznodzieją, zwolennikiem przebaczającej miłości?
Alfred Loisy, wypowiadając na początku XX w. zdanie: „Jezus głosił królestwo Boże, a przyszedł Kościół”, nie zdawał sobie sprawy, że zostanie opacznie zrozumiany. Tezę francuskiego teologa wbrew intencjom autora potraktowano nie jako opis wewnętrznej ciągłości i łączności między nauczaniem Jezusa a Kościołem, lecz widziano w niej dowód olbrzymiego kontrastu między wizją i jej realizacją. Z kolei pod koniec XX w. emancypacyjne ruchy rodzące się wśród katolików zachodniej Europy, głosząc hasło „Chrystus tak, Kościół nie”, już wyraźnie odmawiały Kościołowi racji bytu. Skupiając się jedynie na indywidualnym i subiektywnym wymiarze wiary, postulowały odrzucenie widzialnej struktury wspólnoty, czyli „odkościelnienie” religii chrześcijańskiej. To radykalne „nie”, negujące sens instytucji, każe nam zapytać o początki Kościoła i jego Chrystusowe korzenie.
WIARA BEZ KOŚCIOŁA
Do połowy XX w. w teologii katolickiej obowiązywała teza, że Jezus, przekazując św. Piotrowi „władzę kluczy” (Mt 16, 18 – „Ty jesteś Piotr, czyli Skała, i na tej Skale zbuduję Kościół mój”), wprost i bezpośrednio ustanowił Kościół. Z czasem, odwołując się do najnowszych historycznych i biblijnych badań, poszerzono teologiczną perspektywę. Dzisiaj mówimy o procesie rodzenia się Kościoła, na który składają się ściśle ze sobą powiązane fazy. Są nimi: zrealizowanie przez Jezusa obietnic dotyczących Ludu Bożego zawartych w Starym Testamencie, wezwanie do nawrócenia i wiary w Niego adresowane do wszystkich, ustanowienie Dwunastu jako szczególnej wspólnoty, wybór Piotra i nadanie mu misji, odrzucenie Jezusa przez przywódców żydowskich, ustanowienie Eucharystii, odnowienie przez Chrystusa w fakcie zmartwychwstania swojej wspólnoty z uczniami, zesłanie Ducha Świętego, które staje się proklamacją istnienia Kościoła, wyjście uczniów do pogan i formowanie się wśród nich Kościoła.
Wbrew wcześniej przywoływanym tezom musimy z całą stanowczością stwierdzić, że „Jezus chciał założyć swój Kościół” i wprowadzić tym samym zgromadzonych wokół siebie ludzi w porządek królestwa. Wspólnota wierzących nie jest zatem wymysłem uczniów, którzy pragnęli jedynie przechowywać pamięć o swoim Mistrzu. Początek Kościoła należy widzieć w planie Bożym, który stopniowo ujawniał się w historii. Dzieło budowy tej wspólnoty to proces złożony, a nie jednorazowe wydarzenie. W jego centrum stoi osoba Jezusa, którego całe ziemskie życie było ukierunkowane ku powołaniu ludu Nowego Przymierza.
W roku 2000 Klaus Berger, wybitny niemiecki egzegeta i oryginalny myśliciel, prowokacyjnie pytał, czy jest możliwa wiara bez Kościoła. Szukając rozwiązania tej kwestii, dokonał interesującej typologii, która nadal pozostaje aktualna. Przyjrzyjmy się jej, nadając poszczególnym etykietom aktualną treść.
KOŚCIÓŁ NIEPOTRZEBNY
W tej perspektywie Kościół jawi się jako instytucja niepotrzebna do wyznania wiary. Można wierzyć bez niego, mieć własną wiarę, polegając jedynie na osobistych i subiektywnych przeświadczeniach. Taka postawa wiąże się z wyjściem z Kościoła, odrzuceniem go i potraktowaniem jako zbędnego balastu. Co wtedy dzieje się z wiarą, która traci swój kościelny wymiar? Czy nie będzie jedynie zbiorem pobożnych życzeń, katalogiem krytycznych uwag i litanią pretensji? Czy bez Kościoła możliwa jest dojrzała relacja z Bogiem? Kim staje się w tej propozycji „odkościelniony” Jezus, wyjęty z ram dogmatu? Terapeutą, charyzmatycznym kaznodzieją, zwolennikiem przebaczającej miłości? Wierzyć bez Kościoła to wybrać dom na piasku, pozbawiony fundamentu. To samemu wypłynąć w rejs i nie wrócić – jak mawiał św. J.H. Newman – do portu, którym jest Kościół. Doprawdy, niebezpieczna to wyprawa.
WIARA MIMO KOŚCIOŁA
Taka postawa zakłada krytyczną relację do Kościoła. Człowiek wierzy pomimo tego, że kościelna instytucja mu w tym nie pomaga czy go zawiodła. Zachowuje dystans wobec Kościoła, dostrzega jego słabości. Nie rezygnuje jednak z osobistej wiary, która czemuś służy. Nawet Kościół nie jest w stanie „zniszczyć” w nim tego dziedzictwa. Wspólnota jawi mu się jako rywal osobistej wiary, a nie sprzymierzeniec. Wierzący, decydując się na własną ścieżkę, tworzy subiektywne itinerarium wiary, jak mawiał Ch. Taylor, porzucając przy tym zinstytucjonalizowaną formę religii. Niebezpieczeństwem tej postawy jest nadmierny krytycyzm, upór i ostateczne odrzucenie Kościoła jako środowiska, w którym nie może rozwijać się osobista relacja z Bogiem.
WIARA Z POWODU KOŚCIOŁA
Wspólnota kościelna w tej perspektywie staje się motywem wiarygodności. Wierzę, ponieważ otrzymałem tutaj wiarę. Kościół towarzyszy mi, idę z nim przez życie. Jest w nim obecna tajemnica – misterium – która mnie pociąga i którą stopniowo odkrywam. W tej wspólnocie odnajduję siebie, nie mogę więc bez niej żyć. Kościół staje się coraz wyraźniejszym motywem mojej wiary. Posiada ona zawsze wymiar indywidualny i osobisty, ale również instytucjonalny. Kościół jest wspólnotą ludzi zjednoczonych z Bogiem i między sobą. Dlatego staje się dla mnie, jak uczy ostatni sobór, sakramentem zbawienia.
WIARA Z KOŚCIOŁEM
Stwierdzenie to oznacza, że utożsamiam się ze wszystkim, co głosi i czego naucza Kościół. Jest we mnie zgoda i akceptacja dla kościelnej doktryny. Jeśli wierzę w Jezusa i przyjmuję Jego Ewangelię, to równocześnie postrzegam Tradycję kościelną jako rzekę, która prowadzi mnie do źródła. Nie mogę bowiem wierzyć bez Kościoła, sam i tylko subiektywnie. Wiara w sensie najgłębszym zakłada przecież istnienie wspólnoty. Nikt, kto wierzy, jak mawiał J. Ratzinger, nigdy nie jest sam. Na tej drodze towarzyszą mi nie tylko inni, ale także głos Kościoła, który uczy, napomina, ostrzega i broni.
WIARA W KOŚCIÓŁ
W starożytności wyznanie wiary w Kościół było nieobecne. Nikt nie mówił, że wierzy w Kościół. Takie stwierdzenie byłoby zupełnie nienaturalne. W centrum wiary znajdowała się wspólnota, rozumiana jako więź jedności między biskupami i wiernymi, realizująca się najpełniej w sprawowaniu Eucharystii. Obecna była także świadomość macierzyństwa Kościoła. Był on nazywany Ecclesia Mater. W średniowiecznych „summach” także nie znajdziemy traktatu o Kościele w sensie ścisłym. Ani franciszkanie (Aleksander z Hales, Bonawentura), ani dominikanie (Albert Wielki, Tomasz z Akwinu) nie pozostawili takowych dzieł. Dlaczego? Ponieważ rzeczywistość Kościoła „przenikała spontanicznie życie i orędzie chrześcijan do tego stopnia, że bezpośrednia refleksja teologiczna o Kościele nie wydawała się konieczna do czasu, aż dokonała się ona w łonie Kościoła. Kościół nie jest jednak przedmiotem wiary w taki sposób, jak Bóg, Jezus i Duch Święty. Możemy tylko powiedzieć credere Ecclesiam” (dosłownie: wierzyć Kościół, analogicznie do budować Kościół – przyp. red.).
Wraz z reformacją sytuacja uległa zmianie. Katolicy już nie tylko deklarowali, że wierzą Kościołowi, ale także wyznawali wiarę w Kościół, który jest jeden, święty, powszechny i apostolski. Wydaje się, że dzisiaj, wobec różnorodnych zarzutów stawianych Kościołowi, deklarowanie wiary w tę bosko-ludzką wspólnotę staje się niezbędne.
WIARA PRZEZ KOŚCIÓŁ
Kategoria ta oznacza, że moja wiara pochodzi z wnętrza Kościoła, łaska zaś przychodzi do mnie przez Kościół. Jest on w jakimś sensie pośrednikiem, przekazicielem. Staje się dla mnie środowiskiem życia, wspólnotą wzrostu. Od chwili chrztu aż po grobową deskę jestem związany z Kościołem. Wierzę przez niego, to znaczy dzięki niemu. Bez Kościoła nie byłoby mnie jako chrześcijanina i katolika. Moja wiara ma zatem wyraźną kościelną postać.
Czym jest w najgłębszym sensie wiara w Kościół i czy możemy wierzyć bez niego? Zdaniem bp. Andrzeja Czai, Kościół „jest konkretyzacją wiary w Boga, jest wyzwaniem Boga działającego w historii, Boga bliskiego ludziom, Emmanuela. Wiara w Kościół to nic innego, jak wiara w obecność Boga na tej ziemi. Kościół tym właśnie jest: obecnością Boga pośród nas i z nami”.
Myśląc dzisiaj o Kościele, dobrze jest pamiętać jeszcze o jednej rzeczy. Przypomniał ją kard. Walter Kasper. Kościół nie istnieje „ze względu na samego siebie. Nie można ze względu na niego samego wstawiać się za nim, bronić go i kochać. Autentyczny i przekonywający może stać się Kościół jedynie ze względu na sprawę, którą reprezentuje, z powodu której istnieje”.
ks. dr hab. Przemysław Artemiuk, prof. UKSW
źródło: idziemy.pl